Po artykule z ubiegłego tygodnia, pytacie Państwo o książkę ze szczególnym zainteresowaniem. Pisałam ją dwa lata, a w trzecim została wydana. Starałam się w miarę realnie przedstawić siebie jako pisarkę Josephine, ale reszta jest zbeletryzowana. W Hajnówce są dwa egzemplarze w bibliotece. Taką informację otrzymałam z wydawnictwa, bo choć tu mieszkam, nikt z biblioteki mnie nie powiadomił. Fragment, który zamieszczam, wybrała dla Państwa moja przyjaciółka i angielska tłumaczka, autorka bloga: burza tumblemind

Pół roku później Josephine zaprosiła rodzeństwo na wspominki w pustym mieszkaniu matki. Rozpoczęcie planowała na cmentarzu, gdzie Leontine na wszystkich czekała. Kobiety miały do pokonania setki kilometrów, tylko Andre był na miejscu i na ich przyjazd zamówił catering ustalony i finansowany przez siostrę. Nie miał zwyczaju wydawać własnych pieniędzy, jeśli nie było to związane z nim samym. Zjawiały się po kolei, ale zamieszanie spowodowała wyłącznie Sophie. Świat musiał się wokół niej kręcić, a jeśli nie, to ona kręciła światem. W nieznośną ciszę wdarł się słowotok Valerie i wydawał się nie do opanowania, podobnie jak jej nadmierna nerwowość. Miała potrzebę mówienia jak matka, niezależnie, czy ktokolwiek słucha. Zanim rodzeństwo usiadło wspólnie przy stole, Josephine wpadła w rozpacz nad własną głupotą. Zaprosiła stado szerszeni w konkretnym celu, tylko że nie było zainteresowane wspominkami. Kawa rozjaśniła umysły i przyśpieszyła wizytę na cmentarzu, ale dziwnie obojętnie przebiegła, bez skupienia, które było dla niej szczególnie ważne jako element porozumienia z zaświatami. Andre dbał o mogiłę, wyglądał na oswojonego z tym miejscem i zachowywał się jak wtedy, gdy matkę odwiedzał w jej mieszkaniu. Na tę chwilę siostry powściągnęły swój temperament, ale dużo miały do powiedzenia i w drodze powrotnej zagrzmiało jak na demonstracji. Dowcip Andre nie zdołał ich przyhamować, a w domu Sophie obrzuciła wyzwiskami Josephine. Nie mogła darować przerwanej w szpitalu akcji z mieszkaniem matki. Nie myślała, że jest potencjalną morderczynią uratowaną przez siostrę, myślała o sobie jako ofierze utraconych dóbr z przeznaczeniem dla beztroskiego i ciągle bezdomnego syna. Genevieve patrzyła na nią z nienawiścią za paskudne intrygi tworzone przez całą młodość i kazała zamknąć obłudny pysk, zanim go jej osobiście rozwali. Valerie – przyzwyczajona do korzystania z wysokiej emerytury Leontine – wykrzykiwała, jaka jest biedna i nikt jej nie pomaga. Zalewała się obfitymi łzami i całkowicie pomijała fakt posiadania licznych nieruchomości, licząc na amnezję, a przy okazji hojność rodzeństwa. Całkowity brak reakcji postanowiła przeliczyć na wizyty w jej domu, które nadmiernie kosztowały i czas najwyższy za nie zapłacić. Zapomniała, że odwiedzając ją, zabierało się ze sobą jedzenie, bo swoim nie lubiła się dzielić. W chciwości była perfidna i to wygarnęła jej Josephine, ale zaraz pożałowała. Miała teraz przeciwko sobie dwie siostry, które tak łatwo rzucały obelgi, jakby je wcześniej zaplanowały. Sophie i Valerie z wprawą demolowały jej wrażliwą naturę, aż nic nie zostało i spotkania nie dało się już uratować. Andre przestał dowcipkować, poraziła go siła nienawiści, której się w żadnym razie nie spodziewał. Genevieve najpierw nie wiedziała, po czyjej jest stronie, a jak już wiedziała, to musiała się bronić, bo obelgi spadły też na nią za to, że jest ze wszystkich najbogatsza, a majątek zdobyła kosztem własnego rodzeństwa i nigdy się nie przyznała. Awantura odbywała się przy dobrym jedzeniu, przy stole matki, w mieszkaniu, gdzie pół roku temu umarła. Nie wpłynęło to na obyczaje jej dzieci i przygnębiona Josephine postanowiła zgromadzenie opuścić. Czuła się winna. Doskonale wszystkich znała, a mimo to zachciało się jej wspominek. Miała nadzieję, że opowiedzą, komu się przyśniła, przypomną historyjki z jej życia, poczują się rodziną i zaczną się do siebie nawzajem zapraszać. Nic takiego nie nastąpiło. Pokonywały daleką drogę, bo była okazja się jeszcze raz pokłócić. Pośpiesznie pakowała swoje rzeczy, kiedy zaatakowany został Andre za to, że Leontine zostawiła mu to małe mieszkanko, a chciałaby każda. Roześmiał się i zaproponował, żeby je sobie wzięły, po czym wyszedł z Josephine. W taki sposób skończyły się sentymenty. Andre wynajął mieszkanie obcym ludziom, choć lubił tam czasem posiedzieć i pomyśleć o matce. Josephine przestała opuszczać zagraniczny mały domek, w którym najlepiej się jej pisało, a tęsknot nie miała już żadnych i nie chciała mieć. Sophie powiedziała jej na pożegnanie, że jest schizofreniczką, Valerie przypomniała, że jest starsza i musi pomagać biednej młodszej siostrze, Genevieve machnęła tylko ręką, co mogło oznaczać: goodbye albo: idź do diabła.